Motyw podróży w czasie często występuje zarówno w filmach, jak i w serialach. Któż z nas nie chciałby skorzystać z możliwości zmiany przeszłości? Na taką okazję natrafia Park Hae-Young – policyjny profiler (psycholog policyjny zajmujący się profilami psychologicznymi przestępców). Pewnego wieczoru policjant słyszy dziwny dźwięk – okazuje się, że to krótkofalówka, a nadawcą sygnału jest detektyw Lee Jae-Han. Mężczyzna twierdzi, że jest rok 2000 i zajmuje się sprawą porwania dziecka. Zaintrygowany Park Hae-Young postanawia dowiedzieć się więcej o detektywie i sprawie, którą bada.
Trójka nastolatków – Shuta (Sota Fukushi), Saku (Shuhei Nomura) i Michiru (Tsubasa Honda) przyjaźnią się od czasów dzieciństwa. Niestety ich świat wywraca się do góry nogami, gdy Saku ginie w wyniku ataku serca. W trzecią rocznicę śmierci przyjaciela Shuta znajduje w pokoju zmarłego zegarek, który pozwala mu cofnąć się w czasie. Shuta postanawia uratować Saku przed śmiercią.
Z każdym film spod ręki reżysera Kim Jee-Woon związane są moje wysokie oczekiwania. Tym razem jest on jednym z dwóch reżyserów. Jako że bardzo rzadko czytam zarysy fabuł, to spotkało mnie spore zaskoczenie, gdyż Doomsday Book okazał się być zlepkiem trzech, niepowiązanych ze sobą historii traktujących, bardziej lub mniej bezpośrednio, o końcu świata.
Pierwszy segment nosi tytuł Brave New World i dotyczy rozpowszechniania się poprzez żywność wirusa, który zamienia ludzi w zombie. Głównym bohaterem tej części filmu jest Yoon Seok-Woo, bardziej przypominający schematycznego nerda niż mężczyznę, który właśnie wrócił do rodzinnego domu po służby wojskowej. Jego rodzina niespecjalnie przejmuje się jego powrotem i jak gdyby nigdy nic wyjeżdża na zagraniczne wakacje. Tymczasem Yoon Seok-Woo zabiera się za wręcz pedantyczne porządki w mieszkaniu. Nie zdaje sobie jednak sprawy, że wyrzucone przez niego spleśniałe jabłko stanie się zalążkiem zagłady ludzkości.
Jest to przesycona czarnym humorem historia o śmiercionośnej epidemii, mająca niepozorny początek. Wiele scen opartych jest na zbliżeniach jedzących ludzi, co nie należy do miłych widoków. Co dziwne – chyba nawet bardziej odrzuca bardzo naturalistyczna scena pocałunku… Cały segment, jeżeli potraktować go jako parodię filmów o zombie, jest raczej strawny i może bawić (np. bezproduktywne analizy specjalistów, zakrwawiona siostra w toalecie). Osobiście nie jestem miłośniczką takiego humoru i tym bardziej ta satyryczność sytuacji kontrastowała z filozoficznym zakończeniem oraz nawiązaniem do Księgi Rodzaju. Jednak z jednym mogę się zgodzić – jesteśmy tym co jemy, więc nowy początek świata od zgniłego jabłka chyba nie jest aż tak abstrakcyjny, zważywszy na przesadny konsumpcjonizm i styl życia społeczeństw.
Reżyserem Brave New World, jak i trzeciego segmentu (Happy Birthday) jest Yim Pil-Sung. Podobieństwo obu fragmentów jest aż nadto widoczne, a ich głównym łącznikiem jest wyśmiewanie mediów, poważnej koncepcji końca świata, absurd.
Happy Birthday jest ostatnim, trzecim, segmentem filmu i przedstawia perypetie uczennicy podstawówki – Park Min-Seo. Dziewczynka przez przypadek niszczy ulubioną, przez ojca, bilę z numerem 8. Gorączkowo stara się ją zamówić przez internet, ale nieoczekiwanie jej przesyłka stanie się zagrożeniem dla istnienia Ziemi. Muszę przyznać, że ta część jest najbardziej dziwaczna i chaotyczna. Wydaje mi się, że i gr aktorska wygląda tutaj najsłabiej. Zdecydowanie Happy Birthday najmniej przypadło mi do gustu. Jak na tematykę katastroficzną przystało – zbliżający się Armageddon sprowadzono do ,,tragedii” rodziny, jednostek. W zamierzeniu zapewne miało być mało poważnie i śmiesznie, ale dla mnie było to zbyt kiczowate. Strona internetowa, którą prowadzą kosmici? Meteoryt w kształcie kuli bilardowej? Nie, dziękuję.
Pomiędzy wspomnianymi częściami ulokowano Creation of Heaven, wyreżyserowany przez Kim Jee-Woon (I Saw the Devil, A Bttersweet Life, The Quiet Family, A Tale of Two Sisters, The Good, The Bad, The Weird). Jak na mój gust – dla całości filmu chyba byłoby lepiej, gdyby ten segment był pierwszym, bądź też ostatnim. Klimat jest tutaj zdecydowanie odmienny niż w pozostałych dwóch odsłonach. Akcja ma miejsce gdzieś w przyszłości, kiedy to roboty zastępują ludzi w codziennych obowiązkach. Park Do-Won jest serwisantem znanej firmy, produkującej takie właśnie roboty. Zostaje on wezwany do buddyjskiej świątyni, gdyż stacjonujący tam robot – RU-4, twierdzi iż został oświecony i jest wcieleniem Buddy… Siłą tej części filmu jest wykonanie – bardzo sterylne, stylowe wnętrza, dobre efekty specjalne związane z robotem. Jest to jedyna, z tych trzech, historia, którą chciałabym zobaczyć w formie pełnometrażowego filmu. Potencjał jest i to spory – zwłaszcza, jeżeli weźmiemy pod uwagę intrygujące zakończenie. Tak czy inaczej – historia ta zwiera dużo filozoficznych rozważań nad naturą człowieczeństwa, jego wyznaczników. Jednakże skupienie się na warstwie filozoficznej sprawia, że te kilkanaście minut może co niektórych widzów znużyć.
Doomsday Book to film może nie tyle o końcu świata, co raczej o jego zmianie, nowym początku. Trzy historie nie są ze sobą powiązane, ale mimo to absurdalne i prześmiewcze segmenty w reżyserii Yim Pil-Sung, aż nadto nie pasowały mi do egzystencjalnych rozważań środkowej odsłony filmu. Niemniej doceniam starania twórców nad stworzeniem tak oryginalnego tworu. Tym bardziej, iż obraz ten borykał się z problemami finansowymi i powstawał w bólach przez 6 lat. Dlatego też segment Christmas Present nie został dokończony i włączony do filmu. Chociaż do filmu już nie wrócę, to uważam, że może okazać się ciekawą odskocznią, zwłaszcza dla osób, które lubią czarne komedie i prześmiewczy charakter.
Akcja dramy ma miejsce w Muyeong – fikcyjnym mieście w niedalekiej przyszłości. W wyniku kryzysu ekonomicznego Korea Południowa pogrążył się w zapaść społeczno-gospodarczą. Społeczeństwem rządzi bogata elita, miasta podzielone są na dzielnice dla zamożnych obywateli i biedotę. Syn burmistrza miasta – Kim Heug-Cheol zostaje postrzelony i staje na granicy życia i śmierci. Z pomocą przychodzi mu najnowsza technologia i Kim Heug-Cheol szybko wraca do zdrowia po wypadku. Dzięki specjalnemu serum mężczyzna zyskuje nieosiągalną dla zwykłego człowieka siłę, szybkość i wytrzymałość. Kim Heug-Cheol postanawia wykorzystać te zdolności do walki ze skorumpowanym systemem, jednak szybko okazuje się, że wszystko ma swoją cenę.
3. Muzyka.
Uwielbiam soundtracki do dram emitowanych przez stację OCN. Zawsze mnie czymś zaskakują i udowadniają jak wiele ma do zaoferowania koreańska scena muzyczna. Zamiast standardowych mdłych ballad i k-pop’u możemy usłyszeć solidną alternatywę, czyli utwory popowo-rockowe, hip-hop’owe itp. , które bardzo dobrze nie dość, że pasują do serii to jeszcze współtworzą jej nietuzinkowy klimat.
4. Gra aktorska/Bohaterowie.
W główną rolę bojownika o sprawiedliwość wcielił się Yang Dong-Keun. Na całe szczęście, że tę dramę wyprodukowała stacja OCN, która próbuje tworzyć nową jakość wśród koreańskich produkcji. Wydaje mi się, że każda inna stacja w roli Kim Heug-Cheol obsadziła by flower boya pokroju Le Min Ho i innych, a Yang Dong-Keundaleko do tego wizerunku. Jego bohater jest niesympatyczny, opryskliwy, arogancki. Nie jest nieziemsko przystojny, wysoki, czy zbudowany. To typowy rozpuszczony syn bogaczy, który chce na siebie zwrócić uwagę ciągłym udowadnianiem, że jest ,,czarną owcą” rodziny. Jego postawa zmienia się, gdy ledwo uchodzi z życiem i zyskuje zdolności, którymi nie powstydziłby się żaden superbohater. Widząc korupcję i niesprawiedliwość społeczną wraz z policjantką Yoon Yi-On chce zmienić obecną sytuację. Jest to pierwsza produkcja, w której miałam styczność z Yang Dong-Keun. Za dni nadal jest bawidamkiem i lekkomyślnym rozpieszczonym synem, ale nocą w skórzanym stroju i masce zakrywającej połowę twarzy, walczy ze złem. Bardzo dobrze wypadł w roli, jednak zajęło mi trochę czasu przyzwyczajenie się do jego postaci. Moim zdaniem nie był do końca przekonywujący w scenach, które wymagały okazywania zdecydowanych uczuć. Główną postać kobieca – policjantkę Yoon Yi-On, zagrałaHan Chae-Ah (Bridal Mask). Jej bohaterka to prawdziwa twarda kobieta, która potrafi bić się z rosłymi facetami. Przez praktycznie całą dramę Yoon Yi-On opiekuje się niezdarnym Kim Heug-Cheol, co także jest miłą odmianą. Oczywiście nie zabrakło rodzinnych tragedii z przeszłości – Kim Heug-Cheol i jego matka oraz relacje z ojcem, czy też brat Yoon Yi-On. Na całe szczęście kwestie te nie są rozbudowane i bohaterowie nie skupiają się na przeszłości, tylko na przyszłości. Istotnych postaci drugoplanowych jest kilka. Podobał mi się nerdowaty Kwon Min – przyjaciel Kim Heug-Cheol (chyba jedyny?), zdolny haker, który pomaga naszemu superbohaterowi. Co ciekawe w Hero ciężko wskazać jednoznacznie kto jest tutaj czarnym bohaterem. Teoretycznie zalicza się do nich brata Kim Heug-Cheol – prokuratora Kim Myung-Cheol oraz ich ojca – burmistrza Kim Hoon. Jednak okazuje się, że wszyscy walczą o to samo, ale obierają inne drogi. W roli Kim Myung-Cheol możemy oglądać Choi Cheol-Ho (Hot Blood , Partner), który bardzo podobał mi się jako stanowczy prokurator oraz lojalny ponad wszystko syn. Z kolei burmistrza zagrał Son Byung-Ho (I Am a Dad). Świetna stylizacja postarzająca, a także bardzo realistycznie odegrał marzącego o Mieście Światła idealistę. Chyba jedyną postacią, którą można określić mianem antybohatera jest zabójca na zlecenie Lee Jae-In (Ryohei Otani). Bardzo raziło mnie to, że aktor jako jedyny mówił po japońsku, a pozostali rozumieli go i odpowiadali po koreańsku…Mimo to Ryohei Otaniświetnie spisał się jako tajemniczy i bezwzględny bohater.
5. Wykonanie techniczne.
Akcja dramy ma miejsce w przyszłości, więc nie mogło zabraknąć kilku nowinek technologicznych – hologramowe telefony komórkowe, zaawansowane komputery, centra informacyjne. Pod tym względem twórcy trzymali się realizmu i zamiast surrealistycznych pojazdów, budynków, teleportacji i innych dziwadeł – przedmioty codziennego użytku nie różnią się od tych obecnie stosowanych. Do gustu przypadł mi kontrast pomiędzy biednymi a bogatymi dzielnicami oraz bajeczna kolorystyka nieba. Hero to drama akcji, więc miałam spore wymagania właśnie w tym obszarze. Niestety przyznaję, iż zawiodłam się trochę. O ile walki z udziałem Yoon Yi-On były bardzo dynamiczne, wiarygodnie zmontowane, o tyle pojedynki Kim Heug-Cheol (których było całkiem sporo) szybko mnie nudziły i raziły swoją schematycznością – ciągłe spowolnienia, bądź przyspieszenia. Mimo to drama charakteryzuje się dobrą, płynną pracą kamery, montażem, a także udanymi zdjęciami.
6. Ogólna ocena.
Osobiście Hero odebrałam jako połączenie poprzednich hitów stacji OCN – Special Affairs Team TEN i Vampire Prosecutorz dodatkiem Batmana. Kim Heug-Cheol za dnia jest niesfornym synem wpływowego polityka, a nocą podejmuje walkę z korupcją i przestępcami. W zwalczaniu niesprawiedliwości pomaga mu przyjaciel haker oraz piękna pani policjantka, która jednak nie zna tajemnicy superbohatera. Seria charakteryzuje się wciągającym klimatem oraz ciekawymi sprawami kryminalnymi. Szkoda, że nie skupiono się w większym wymiarze na tajemniczym serum oraz grupie żołnierzy poddanych jego działaniu. Tak naprawdę nie wiemy do końca jak serum wpływa na funkcjonowanie organizmu oraz jakie są jego skutki uboczne. Oczywiście mamy tu także delikatny zarys romansu, ale nie jest on przesadnie wyeksponowany. Drama przez cały czas potrafiła skupić moją uwagę, ponieważ oprócz wątków jednorazowych, które swoje rozwiązanie znajdowały w danym odcinku, umiejętnie przybliża się widza w finałowe zwieńczenie z ostatniego epizodu. Tytuł ten spełnił moje oczekiwania i nawet monotonne, przewidywalne walki wręcz nie kuły mnie w oczy. Aktorzy zostali dobrze dopasowani do swoich ról, muzyka dobrze wtapia się w klimat serii. Nie pozostaje mi nic innego jak z czystym sumieniem zarekomendować tę serię. Zakończenie Hero jest jednoznaczne i nie widzę potrzeby drugiego sezonu (poza tym i tak się na niego nie zapowiada), choć nie ukrywam, że drama mogłaby mieć o kilka odcinków więcej. Serię polecam osobom, które lubią tytuły z dużą ilością akcji w post-apokaliptycznymi elementami.
Cha Young-Goon od dziecka wierzy, że jest cyborgiem. Pewnego dnia trafia do szpitala psychiatrycznego po tym jak w pracy, podczas składania radia, rozcina sobie żyły i próbuje się naładować dzięki podłączeniu do przewodów radia. W placówce poznaje wiele nietuzinkowych osób m.in. kobietę bez wspomnień oraz młodego mężczyznę – Park Il-Sun, który wierzy, że potrafi okradać innych z ich zdolności, cech charakteru. Wkrótce stan zdrowia Cha Young-Goon pogarsza się, gdyż kobieta nie przyjmuje „ludzkiego pokarmu”, który mógłby ją uszkodzić. Park Il-Sun postanawia jej pomóc.
3. Muzyka.
Oprawa muzyczna jest świetna, zróżnicowana, oryginalna – mnóstwo utworów multiinstrumentalnych, walc itp. Za muzykę odpowiada Jo Yeong Uk, który pracował przy m.in.:Sympathy for Lady Vengeance, A Dirty Carnival,Oldboy, The Quiet Family,Moss, The Unjust– wydaje mi się, że tytuły te są najlepszą rekomendacją tego co możemy usłyszeć w tej produkcji. Jest to jeden z tych kompozytorów, którzy sprawiają, iż muzyka jest nie tylko dodatkiem do obrazu, ale też integralną jego częścią i uczestniczką wydarzeń. Namiastka tego co czeka widza podczas seansu: link 1, link 2. Może to nieodpowiednie porównanie, ale soundtrack kojarzy mi się z bajką dla dzieci, gdyż jest w większości pogodna, dynamiczna, sprawia, że uśmiech sam pojawia się na twarzy – zwłaszcza gdy widzimy krwawą jatkę w rytmie walca wiedeńskiego…
4. Gra aktorska/Bohaterowie.
Sporo osób zainteresowanych popkulturą azjatycką może kojarzyć I’m a Cyborg, But That’s OK dzięki występowi Rain’a(Full House, Fugitive: Plan B). Można nie lubić jego muzycznego dorobku, ale z pewnością jest przyzwoitym aktorem. Jako kleptoman-schizofrenik Park Il-Sun wypadł bardzo wiarygodnie, co nie było takie proste zważywszy na charakterystykę jego bohatera. Zapewne wielu innych aktorów ocierałoby się o śmieszność kicając jak królik, wyciągając wżynające się spodnie w tylną część ciała, nosząc dziwaczne króliko-podobne maski, a na głowie mając wstążeczkę uplecioną z włosów. Natomiast Rain wywiązał się z powierzonej sobie roli świetnie, no i kto by przypuszczał, że potrafi jodłować (swoją drogą scena ta jest jedną z najbardziej surrealistycznych w całym filmie). W postać kobiety-cyborga wcieliła się Lim Soo-Jung (…ing, Sad movie, Woochi, A Tale Of Two Sisters, Come Rain Come Shine, Finding Mr. Destiny), która do roli musiała schudnąć do wagi 39kg, ponieważ jej bohaterka głodziła się, obawiając popsucia części ludzkim jedzeniem. Cha Young-Goon wierzy, że jest cyborgiem i dlatego co jakiś czas musi się doładowywać (stopień zużycia energii wskazują jej kolory palców u stóp). Niestety dieta składająca się z baterii nie przynosi skutku, ale z pomocą przychodzi jej Park Il-Sun, który obiecuje, że zbuduje dla niej specjalny adapter, zamieniający ludzkie jedzenie na potrzebną jej energię, bez szkody dla jej wewnętrznych obwodów. Lim Soo-Jungpokazała tą rolą kawał dobrego warsztatu i pomimo minimalizmu w mimice twarzy (w końcu jest cyborgiem…) to potrafiła przekazywać różnorodne emocje wzrokiem, gestami. Słowa pochwały należą się charakteryzatorom – gdyż ciężko było mi ją poznać, być może to wina utlenionych brwi i fryzury. Postaci drugoplanowe to pozostali pacjenci szpitala m.in. wspomniana już przeze mnie kobieta bez wspomnień Wang Kop-Dan – brawurowo zagrana przez Park Jun-Myeon (God’s Quiz). Skoro mamy zakład psychiatryczny, to oczywiście są tam również lekarze, pielęgniarki i pozostały personel. Jednak są oni jedynie statystami, gdyż nie należą do magicznego świata, w którym żyją ich pacjenci.
5. Wykonanie techniczne.
Gdy przy filmie widzę nazwisko takiego reżysera jak Park Chan-Wook (trylogia zemsty: Sympathy for Mr. Vengeance, Oldboy, Sympathy for Lady Vengeance) to o realizację mogę być spokojna. Co prawda ciężko porównywać I’m a Cyborg, But That’s OK z trylogią zemsty, ale nawet w tak odmiennej formie Park Chan-Wook pokazał swoją klasę. Film nosi znamiona komedii romantycznej (choć nie śmiałam podpiąć tego filmu pod ten gatunek) i stąd też dominują jaskrawe kolory, radosna muzyka, które sprawiają, iż film jest pogodny i ogląda się go bez zbędnego bagażu emocjonalnego. Wiele scen jest z elementami efektów specjalnych, stojących na dobrym poziomie. Były one niezbędne do ukazania surrealizmu świata chorych psychicznie ludzi. Stąd też jesteśmy świadkami lewitacji dzięki pocieraniu magicznych skarpetek, biedronkę gigant, nagłą zmianę lokacji z pokoju na Alpy, ale przede wszystkim rewelacyjną scenę , gdy Cha Young-Goon wystrzeliwuje pociski z palców, a z twarzy wypadają łuski naboi (podobno reżyserowi śniła się taka scena :)), czy też scenę, w której widzimy wnętrze mechanizmów cyborga (coś cudownego!).
6. Ogólna ocena.
I’m a Cyborg, But That’s OK nie jest filmem ciężkim, ale także do najlżejszych nie należy. Z pewnością nie jest to tytuł dla każdego widza, ponieważ wiele osób może być zdezorientowanym surrealizmem i absurdem poczynań bohaterów. Ale z drugiej strony – nie można wymagać od psychicznie chorych ludzi logicznego postępowania. Fabuła jest prosta jak drut, ale udało się jej zachować świeżość. W końcu w ilu filmach możemy zobaczyć rodzącą się miłość dwójki ludzi przebywających w szpitalu psychiatrycznym? Widać, ze reżyser nie obawia się trudnej tematyki i próbował stworzyć coś niepowtarzalnego, coś co zapada w pamięci widza. Wiele scen jest urojeniami chorych umysłów, które idealnie stapiają się z rzeczywistością do tego stopnia, że wydają się całkiem normalne. Z olbrzymią ulgą przyjęłam fakt, iż nikt nie próbuje nam udowadniać, że bohaterowie tak naprawdę są w pełni władz umysłowych i do zakładu trafili przez przypadek. Wręcz przeciwnie mamy wiele dowodów na słuszność ich diagnozy. Co ciekawe – nikt nie neguje wprost deklaracji Cha Young-Goon o byciu cyborgiem. Nawet jej matka wydawała się być pogodzona z tą myślą. W tym kontekście tytuł filmu jest jak najbardziej trafiony. Choć film utrzymany jest w lekkim tonie, to pod komiczną przykrywką możemy doszukać się wielu poważnych tematów np. zaburzenia żywienia (wynik traumy), celową izolację od społeczeństwa, aby chronić się przed złem tego świata, czy też to, że miłość nie ma granic i każdy człowiek (czy to chory, czy zdrowy) ma do niej prawo. Cha Young-Goon musi uporać się ze swoimi ludzkimi uczuciami, aby móc w pełni funkcjonować jako cyborg. Uczucie, które zrodziło się pomiędzy dwójką chorych ludzi, okazało się być dla nich zbawienne. On w końcu odnalazł cel w życiu, czyli pomoc Cha Young-Goon za wszelką cenę, dzięki czemu uzyskał nadzieję na nadanie swojemu istnieniu sensu. Z kolei Cha Young-Goon dzięki byciu cyborgiem mogła odnaleźć wewnętrzny spokój i poczucie bezpieczeństwa. Podsumowując – surrealistyczny, oryginalny i wciągający film o miłości w szpitalu psychiatrycznym. Polecam.
Film o seksualności bez scen łóżkowych – czy to w ogóle możliwe? Japoński reżyser Shinya Tsukamoto udowadnia, że tak. Jednak nawet najbardziej oryginalna wizja może spalić na panewce, gdy przesadza się z formą.
Im Kyu-Nam zostaje potrącony przez ciężarówkę i traci pracę. Jednak szczęście uśmiecha się do niego – zostaje zatrudniony w niewielkim lombardzie o sielskiej nazwie ,,Utopia”. Mężczyzna od razu zaprzyjaźnia się z szefem i jego córką, ale wszystko zmienia się, gdy pewnego dnia do lombardu wchodzi Cho-In, który posiada nadprzyrodzoną moc kontrolowania ludzkich umysłów. Ku zdziwieniu Cho-In okazuje się, iż Im Kyu-Nam jako jedyny jest odporny na działanie jego mocy. Cho-In zabija właściciela lombardu, a Im Kyu-Nam nie pozostaje nic innego jak tylko zemsta.
3. Muzyka.
Oprawa muzyczna jest genialna, a przede wszystkim różnorodna. Wszelkie wykorzystane motywy instrumentalne świetnie wpasowują się w obraz i, kiedy trzeba, budują, albo też rozładowują napięcie.
4. Gra aktorska/Bohaterowie.
Do gustu przypadła mi cała obsada, a zwłaszcza główna para bohaterów oraz dwójka przyjaciół Im Kyu-Nam. W rolę obdarzonego nadprzyrodzonymi mocami Cho-In, wcielił się jak zwykle niezawodny Gang Dong-Won (Woochi, The Secret Reunion, M, Voice of a Murderer, Maundy Thursday, Duelist). Widziałam większość filmów, w których wystąpił, a z każdym kolejnym przekonuję się, że nie został aktorem z przypadku. Oprócz przykuwającego uwagę wyglądu ma do zaoferowania niesamowitą charyzmę i z każdej odgrywanej postaci potrafi wydobyć oryginalność. Nie inaczej jest w przypadku Cho-In. Pierwsze minuty filmu przybliżają widzowi jego trudne dzieciństwo oraz niebezpieczną moc jaką dysponuje. Potrafi manipulować ludźmi w zasięgu swojego wzroku, wchodzą oni w stan tak jakby hipnozy i bezwiednie wykonują każdy jego rozkaz. Jego charakter jest spójny z mocami, które posiada, gdyż bez skrupułów wykorzystuje ludzi wokół siebie, a sam wiedzie życie aspołecznego samotnika. W kilku scenach Gang Dong-Wonbył naprawdę przerażający, a jego wzrok wyrażał budzącą grozę furię i pewność siebie. Nieoczekiwanie na jego drodze pojawia się Im Kyu-Nam, który jest odporny na wpływ Cho-In. W tej roli możemy oglądać Ko Soo(The Front Line). Chociaż Im Kyu-Nam wydaje się być dobrotliwym, młody mężczyzną, który nie ma za wiele szczęścia w życiu, to po zderzeniu z ciężarówką staje się oczywistością, że albo nagle fortuna się do niego uśmiechnęła, albo po prostu jest obdarzony nadludzką wytrzymałością ciała (w kontekście zakończenia skłaniam się ku tej drugiej teorii…). Tak czy inaczej, traci jedną pracę, ale zyskuje drugą, która ma być dla niego początkiem nowego życia. Wszystko kończy się wraz ze śmiercią właściciela lombardu i spotkaniem z Cho-In. Jego pomocnikami w zemście zostaje dwójka najlepszych przyjaciół – Ali (Enes Kaya) i Boba (Abu Dodd). Oboje przybyli do Korei z odległych krajów – Turcji i Ghany, ale świetnie mówią po koreańsku i razem stanowią zgrane trio. Ali i Boba wnieśli do filmu sporą dozę humoru, który skutecznie rozładowywał posępną atmosferę filmu, sprawiając, że przy seansie widz dobrze się bawi.
5. Wykonanie techniczne.
Jak na reżyserki debiut Kim Min-Suk (nie wliczam tu asystowania przy The Good, The Bad, The Weird), to wyszedł całkiem udany film. Chwilami denerwowało mnie drżenie kamery, ale można się do tego przyzwyczaić. Widać, że film nie dysponuje ogromnymi funduszami, ale udało się to skrzętnie zatuszować. Wydaje mi się, że co wrażliwsze osoby mogą być zdegustowane ilością trupów na ekranie, ale było to nieuniknione, aby pokazać jak niebezpieczny i nieprzewidywalny jest Cho-In. Jakieś pierwsze 15 min (czyli historia z dzieciństwa Cho-In) o bardzo klimatyczny horror z posępna muzyką, kolorystyką i scenografią. Później z klimatem jest znacznie gorzej, choć są przebłyski (scena w metrze, podwieszenie bohaterów do sufitu, pościg samochodowy).
6. Ogólna ocena.
W pierwszej chwili po seansie miałam mieszane uczucia. Film po prostu mi się nie podobał, brak realizmu, scenariusz wydawał mi się napisany na kolanie z ogromnymi brakami w logice…Nawet biorąc pod uwagę całą moją sympatię dla Gang Dong-Won’a nie byłam w stanie stwierdzić, że Haunters mi się podobał. Jednak z czasem doszłam do wniosku, iż niby kto powiedział, że film ten miał być realistyczny? Przecież już kwestia nadprzyrodzonych mocy jest nieprawdopodobna, to dlaczego nie dodać do tego absurdalnych sytuacji (np. samochód w turbo doładowaniem), nieśmiertelności Im Kyu-Nam, czy niewyjaśnienia pochodzenia mocy Cho-In? Przynajmniej w ten sposób film łamie schematy wszelkich filmów o superbohaterach. Widz wie tyle samo o mocach Cho-In co Im Kyu-Nam i jest tak samo zagubiony, bo nie wie skąd ta moc się wzięła, jakie ma ograniczenia i czy oddziałuje w sposób negatywny na samego oprawcę? To samo tyczy się niezwykłej wytrzymałości Im Kyu-Nam – dla jednych może to być głupota, a dla innych absurd, który dostarcza widzowi ogromnej frajdy. Zakończenie to kwintesencja niepoważnego tonu filmu, a sama odebrałam je jako taki pstryczek w nos dla wszystkich filmów o superbohaterach prosto z Hollywood. Fabuła nie jest oryginalna, ale udało się zachować jej nieprzewidywalność. Profile bohaterów mogłyby być bardziej rozwinięte, no ale wszystkiego mieć nie można…Z drugiej strony dzięki temu reżyser nie zanudza widza wątkami pobocznymi i niepotrzebnymi, chwytającymi za serce historiami życia protagonistów. Podsumowując – świetny soundtrack, solidne wykonanie, dobrze dobrani aktorzy i humor – czego chcieć więcej? Jeśli ktoś nastawia się na rozrywkę w stylu Woochi (choć mimo wszystko z bardziej intensywnym poczuciem posępnego klimatu niepokoju), to nie powinien uważać czasu poświęconego na obejrzenie Haunters za zmarnowany. Osobiście – oczekiwałam thrillera, a otrzymał dziwny twór, który mimo wszystko dostarcza rozrywki, stąd też tylko 6.
Singing poznaje na promie poborowego Tsung’a. W wyniku niewyjaśnionych zdarzeń zostają wraz z pewnym Hindusem sami na promie. Singing jest zdezorientowana całą sytuacją, ale Tsung wyjaśnia jej, że nie są w prawdziwym świecie, tylko we śnie.